czwartek, 25 lipca 2013

Malarska aktywacja- podsumowanie. Mój trud skończon.

Alejkum.
Plany jak to plany miałem wielkie i wspaniałe. No i na wielkich i wspaniałych planach się skończyło. Z wszystkiego co miałem zaplanowane na Aktywację zrobiłem niewiele. No ale zawsze to coś-niestety nie samymi bitewniakami człowiek żyje, a tzw. "Życie" zmusza nas do wyborów. W każdym bądź razie pomalowałem jeden model, z którego jestem naprawdę dumny-wyszedł mi tak, jak powinien wyglądać moim zdaniem ów model (poza hełmem, na którym przegiąłem z washem, ale nic to!). Obserwatorzy wiedzą że chodzi o Czaplę, oczywiście. Focia jeszcze raz, ponieważ regulamin tego wymaga:



 Mało. Wiem że mało. Ale, jak wspomniałem wcześniej, po pierwsze ŻYCIE, pod drugie-trochę mi się przejadło to, co robi GW z nami-bądź co bądź ludźmi, którzy utrzymują cały zarząd i inne rady nadzorcze, a po trzecie-malowanie nawet 10 takich samych Kosmicznych Piechociarzy Morskich nawet u najbardziej zatwardziałego fanboy'a powoduje skręt kiszek. Obecnie maluję umarlaki do Maszyny i też mnie już skręca-9 modeli, tylko trzy wzory. Ech, leniwce, po prostu leniwce...
Ale, ale. Jak w nagłówku-mój trud skończon. Wyjeżdżam na zasłużony urlop. Trochę pozwiedzać. Trochę pobyć z Moją Lepszą Połową. No i oczywiście trochę pograć-no bo jakże to tak, urlop mieć i ani razu nie poturlać kostkami? Głupio tak trochę.
Czołgiem-widzim się za tydzień z okładem jak wrócę z wojaży.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Vive la Resistance?

W sumie za bardzo jeszcze nie wnikałem we fluff Maszyny, niemniej jednak trochę go liznąłem i dowiedziałem się, że moja Warcasterka jest przywódczynią jakiegoś ruchu oporu przeciwko komuś. Stąd tytuł posta. Oto przed wami Ashlynn D'Elyse- model z którego z kolei nie jestem zbyt zadowolony, Niby wygląda przyzwoicie, ale wiem że mogłem się trochę bardziej przyłożyć.




To wersja pierwotna. Wersja obecna (poprawiana dosłownie 10 minut temu) wygląda tak:


Wydaje mi się że z błyszczącym pancerzem wygląda lepiej-w końcu to nie byle kto tylko Warcasterka.
Na tych zdjęciach widać doskonale całe moje braki w warsztacie- zupełnie nie umiem cieniować bieli, twarz jakaś taka nijaka. To co mi nawet wyszło to płaszcz i włosy. Ale to wciąż nie jest ideał, do którego dążę (i którego pewnie nie osiągnę). Niemniej na stole powinna wyglądać ok.
Tyle na dziś.
Czołgiem!

piątek, 19 lipca 2013

Vive la Mort, Vive la Guerre...

... Vive le Sacre Mercenaire, jak pisał Frederick Forsythe w "Psach Wojny". Bo o Psach Wojny dziś będzie mowa.
Psy Wojny to oczywiście najemni żołnierze którzy za garść brzęczących monet przeleją z Ciebie swoją krew. Albo jeżeli spróbujesz ich oszukać-Twoją własną.
 W "Warmachine" Najemnicy stanowią osobną frakcję (w "Hordes" ich odpowiednikiem są Minioni-nie wiem jak to przetłumaczyć? Sługi?). Najemników możesz wykorzystać na dwa różne sposoby-albo dołączając ich jednostki (i ewentualnie Warcastera) do swojej armii (każda jednostka najemniczą ma napisane która armia może ich nająć) albo- co jest moim zdaniem ciekawszym wyjściem- stworzyć z nich osobną armię. Albo raczej jedną z kilku dostępnych. Ja osobiście zdecydowałem się na Szlacheckie Przymierze (chyba dobre tłumaczenie na Highborn Covenant?). Jako że jestem klimaciarzem i zbieram te figurki które mi się podobają, nie patrząc na ich statystyki, moim głównym Warcasterem Będzie Ashlynn D'Elyse. Ale ona na warsztat idzie dopiero jutro. Dzisiaj przedstawiam podstawową wersję Eiryss-Łowczynię Magów z Ios. Model, który podoba mi się tak bardzo, że był jednym z czynników dla których zdecydowałem się na tą armię (drugi z nich dopiero dzisiaj został do mnie wysłany, w przyszłym tygodniu postaram się wrzucić raport z prac nad nim). A więc to co lubicie najbardziej, czyli foteczki.
Widok z tyłu:


Najazd na twarz (tak-ma pomalowane oczy i usta-w końcu to Elfka :P). Autofocus mi przeskoczył na końcówkę bagnetu, ale coś tam widać.

Z boku:


I od strony pleców:


Praca nad tym modelem dała mi dużo radochy-fajna dynamiczna poza, sporo płaskich powierzchni, gdzie można się pobawić washami no i w ogólny całokształt. Jest to pierwszy model od czasu Czapli w termosie z którego jestem tylko ciutkę niezadowolony (już nie chciało mi się bawić w cieniowanie czerni). Jeżeli cała moja armia będzie tak wyglądać będę naprawdę zadowolony.
Tyle na dziś.
Czołgiem!

czwartek, 18 lipca 2013

Ciężka, ogromna i pot z niej spływa- tłusta oliwa.

Witam serdecznie w drugiej odsłonie mych zmagań z liniami kolejowymi. Tym razem przeniesiemy się do roku 1912-roku wodowania i zatonięcia "Titanica", kiedy jeszcze nikt nie spodziewa się, że za dwa lata wybuchnie wojna o jakiej świat nie słyszał.

"1912" to dodatek do recenzowanej wcześniej gry "Ticket to Ride: Europe". Chociaż nie tylko, ponieważ zasady zawarte w tym dodatku można z powodzeniem stosować w dowolnej grze z serii "Ticket to Ride".


Co nas czeka przy odbiorze? Niewielkich rozmiarów pudełko, a w nim instrukcja (a jakże!), karty wagonów (stare i nowe), nowe trasy i nowość: magazyny i składnice. Ale po kolei.

Dodatek, oferuje nam trzy dodatkowe rodzaje gry:

  • Europa rozszerzona-czyli znany już z podstawki sposób grania, z dodatkowymi krótkimi trasami.
  • Mega Europa- to co powyżej, z tym że dochodzą jeszcze trasy długie oraz zmienia się trochę początek rozgrywki.
  • Wielkie Miasta Europy-trochę inna wersja powyższej, gdzie nie używa się długich tras.
A ponadto wspomniane już magazyny i składnice. O co chodzi? Ano o to, że na początku gry dostajemy składnicę oraz pięć magazynów (z czego jeden ustawiamy w dowolnym mieście na planszy). Gdy dowolny gracz decyduje się dobrać karty wagonów, najpierw kładzie pierwszą zakrytą kartę na dowolnej składnicy (a więc nie tylko własnej). Gdy którykolwiek z graczy wybuduje linię kolejową do miasta, w którym znajduje się magazyn dowolnego z graczy, może-kosztem odrzucenia jednego własnego magazynu-zgarnąć wszystkie karty ze składnicy tego gracza. Brzmi mało szałowo? Ja też tak uważałem, ale dopiero w grze wyszło, że magazyny i składnice wymagają od graczy zupełnej zmiany stylu gry-ot nie można sobie ciułać wagoników na rękę, bo może mi się uda wybudować tą linię za 21 punktów. Nie ma pewności (jako że karty w składnicach są zakryte), że ktoś nie zgarnie odpowiednich kart i nas nie uprzedzi. Warto kupić ten dodatek już choćby po to. Bo trasy to tylko miły dodatek do magazynów i składnic ;)

Podsumowując: jak dla mnie ten dodatek to obowiązkowy "must have". Bez niego nie ma co nawet siadać do "TtR: E" czy dowolnej innej gry z tej serii (magazyny i składnice są kompatybilne z dowolną grą z serii "Ticket to Ride"). Jedyna wada, to brak instrukcji po polsku. Ale tą można ściągnąć ze strony wydawcy, więc to jest już tylko moje czepianie się. Innymi słowy: kupując "TtR" od razu bierzcie "1912" bo naprawdę warto.

Czołgiem!

środa, 17 lipca 2013

Z poradnika młodego modelarza. Cz.1: FARBY

Dla znacznej części z Was informacje które będą tu zawarte nie będą żadną prawdą objawioną. Ale część-zapewne z tych początkujących, być może wyciągnie jakieś wnioski i dla nich ten post będzie przydatny. Zawarte będą w nim moje przemyślenia na temat najróżniejszych artykułów przydatnych w naszym hobby, poparte własnym doświadczeniem, dlatego nie będę pisał o rzeczach których nie sprawdziłem, że tak powiem, na własnej skórze.

Biorąc się za modelarstwo figurkowe potrzebnych nam będzie sporo dodatkowych rzeczy: farby, pędzle, pilniki, nożyki i Imperator wie jeszcze co. W przeciętnym sklepie modelarskim wybór jest tak duży, że można dostać od niego zawrotu głowy. Oczywiście w Internecie jest pełen wachlarz porad od "Wujków Dobra Rada", z tym że mało który jest przeznaczony tak naprawdę dla początkujących modelarzy. Dlatego w cyklu pt. "Z poradnika młodego modelarza" przedstawię Wam wszystko, co wiem i poradzę Wam to, co sam używam. Oczywiście koniec końców wybór będzie należał tylko i wyłącznie od Waszych preferencji i zasobności Waszego portfela. A więc na początek farby.

Farb do modeli jest mnogość: olejne, akrylowe, na bazie alkoholu. Co firma, to inna paleta, inny litraż farb, inna ich konsystencja i inna prawidłowość krycia malowanej powierzchni. Jako że artykuł ten jest przeznaczony raczej dla młodszej braci, skupię się na farbach akrylowych. Do wyboru jest sporo firm, część z nich ma farby przeznaczone właśnie specjalnie do figurek, część do modeli redukcyjnych. Z własnego doświadczenia zdecydowanie nie polecam farb firmy Tamiya i Humbrol. Kiepsko kryją, słoiczki są małe, a ponadto farba ma tendencje do zasychania w środku słoiczka. Pierwszą natomiast firmą którą polecę (wywołując z pewnością śmiech na tej części sali, którą zasiedlają bardziej doświadczeni modelarze) są farby firmy Pactra.

Pactra to firma produkująca farby przeznaczone do malowania modeli redukcyjnych. Dlatego jeżeli idzie o jakieś "nie-wojskowe" kolory, jest problem. Paleta zawiera dużo różnorakich zieleni, brązów i błękitów, natomiast jeżeli idzie o róże czy fiolety jest to już problem. Najlepszymi farbami, których używam jako podkładu są oczywiście czerń i biel. Z resztą jest różnie. Ot farby przeciętnej jakości, kryjące przeciętnie, z przeciętnym litrażem słoiczka. Największą zaletą tych farb jest to, że są tanie. Słoiczek 10ml wystarczający do zapodkładowania ok. 30-40 modeli piechoty kosztuje ok. 4PLN. W kategorii cenowej bije wszystkie inne farby na głowę. Osobiście używam wspomnianych bieli i czerni (na podkład) i któregoś z licznych odcieni zieleni (na podstawki). No i czasami metalicznej farby o nazwie "Aluminium", dającej ciekawy niebieski połysk na zbrojach i innych metalowych częściach modeli. Cała reszta jednak trochę za kiepsko kryje jak na moje potrzeby.

Następną linią którą wszyscy znają (ale niekoniecznie kochają) są farby Warsztatu Gier, znane bardziej jako Cytadelki. To farby stworzone specjalnie do malowania figurek do Bojowego Młota, Bojowego Młota Czterdzieści Tysięcy oraz różnych wariacji Władcy Pierścieni. Mnogość barw, w tym wszelakie róże, fiolety, błękity, zielenie, czerwienie i tak dalej i tak dalej. Słoiczek 12ml kosztuje ponad dwa razy więcej niż Pactra (w granicach dyszki). Obecnie jest to chyba już trzecia generacja farb, więc jeżeli ktoś był przyzwyczajony do starej palety (tak jak ja), ma trochę problemów z odnalezieniem się w nowym nazewnictwie. Wiele kolorów to porządne, dobrze kryjące farby, ale jest kilka takich, gdzie po położeniu zostaje niesmak. Z tej palety używam głównie fioletów, brązów i czerwieni.

Ostatnią firmą, której farb używam jest hiszpańska firma Vallejo. Uwielbiam te farby-mają odpowiednie nasycenie, są niedrogie (17ml buteleczka kosztuje ok 8PLN), jest spora paleta barw (niestety róże i fiolety są brzydsze niż Cytadelki). Po prostu och i ach ;) Ale żeby nie było za różowo to...

Jeszcze słówko o washach. Washe to rzadkie farby służące do szybkiego cieniowania modeli. Ot malujesz model kolorem bazowym, kładziesz washa a on sam robi robotę. Wygląda to przyzwoicie i do grania najzupełniej wystarcza. Jeżeli idzie o washe, tu zdecydowanie polecam jednak Warsztat Gier. O ile Vallejo również robi washe, to jednak te Cytadelkowskie  są dużo lepsze-łatwiej się rozprowadzają i nie pozostawiają smug.

Tyle na dzisiaj.
Czołgiem!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Stoi na stacji lokomotywa

Witam serdecznie po wekendzie, mój był wyjątkowo udany, ale ani ten blog ani ten wpis nie mają opowiadać o moich udanych wekendach tylko o rzeczach konkretnych. Więc przejdźmy do tych konkretnych rzeczy.

Jakiś czas temu, jako że Moja Lepsza Połowa jest- tak jak z resztą moja skromna osoba-miłośniczką gier planszowych, sprawiłem jej w prezencie grę, nad którą zastanawiałem się od jakiegoś już czasu. Nie wiem jak Wy, ale ja staram się nigdy nie kupować kota w worku, dlatego poszperałem tówdzie i ówdzie i zakupiłem ją z pełnym przekonaniem i z najzupełniej czystym sumieniem. A gra o której mowa to "Wsiąść do pociągu: Europa". Jest to polskie wydanie gry "Ticket to ride: Europe"- jednej z kilku gier z tej serii, a opowiadającej o złotych czasach kolei, kiedy to wagony ciągnęły piękne parowozy, a Orient Express" przemierzał Europę z jednego końca na drugi.


O co chodzi? O pociągi oczywiście, tu odpowiedź nasuwa się sama. A konkretnie o budowanie linii kolejowych. Jeżeli ktoś pamięta grę "Railroad Tycoon" albo "Sid Meier's Trains" wie o co chodzi. Jeżeli nie pamięta- niech żałuje bo to świetne gry (polecam). Konkrety poniżej.


Plansza do gry przedstawia mapę Europy (jeżeli idzie o podział polityczny to autorów niestety poniosła fantazja), na której zaznaczono siatki połączeń kolejowych między największymi miastami Starego Kontynentu. Na tych własnie siatkach będziemy budowali nasze linie, starając się zostać największym potentatem na rynku rozwijającej się właśnie kolei.
Mechanika gry jest łatwa do nauczenia, i nawet początkującemu graczowi łatwo jest opanować zasady bez ciągłego zaglądania do instrukcji.
Na początku gry losujemy bilety z wyznaczonymi trasami. Trasy jak to trasy- są krótsze (premiowane mniej) i dłuższe (premiowane bardziej). Za budowę tras i realizację biletów zdobywamy punkty. Dodatkowo-kolej jak to kolej, wymaga czasami postawienia dworca. Dworce umożliwiają nam realizację wyznaczonego biletu nawet jeżeli zajęta linia należy do przeciwnika. Za niewykorzystane na koniec gry dworce również dostajemy punkty. No i na koniec gry gracz z najdłuższą nieprzerwaną linią kolejową zgarnia za to dodatkowy bonus punktowy. Wygrywa oczywiście ta osoba, która ma najwięcej punktów.
 Linie budujemy ciągnąc karty z wagonami w różnych kolorach oraz lokomotywami działającymi jak joker (czyli zastępującymi wagon dowolnego koloru). Na planszy (jak widać na zdjęciu powyżej) odcinki pomiędzy poszczególnymi miastami oznaczone są różnymi kolorami. Aby wybudować linię z jednego miasta do drugiego, należy wyłożyć odpowiednią ilość wagonów w danym kolorze. Ale żeby nie było za łatwo, czasami zdarzy nam się budować przeprawy promowe, gdzie potrzebna będzie lokomotywa, bądź też tunele przez góry, gdzie może się okazać że tunel nie jest taki krótki jak nam się wydaje ;)
Do dyspozycji mamy sporo kart z ładnymi rysunkami wagonów, świetnie wykonaną planszę, zgrabne wagoniki, które służą do oznaczania wybudowanych przez nas tras oraz niemniej zgrabne budynki dworców. Wszystko zapakowane w solidne pudełko, tak że nic nie ma prawa się zniszczyć (wiadomo- wagony i dworce mogą się pogubić a karty, jeżeli nie są zabezpieczone koszulkami, z czasem się zgrają). Rozgrywka trwa mniej niż godzinę i jest niesamowicie wciągająca. Oczywiście im więcej graczy, tym lepsza zabawa (tryb, nazwijmy to, multiplayer wymaga trochę innej strategii niż gra w dwie osoby), niemniej jednak i dwie osoby wyniosą z gry dużo satysfakcji i kupę radochy. Polecam każdemu, niezależnie od wieku. Sam ostrzę zęby na amerykańską wersję (czyli oryginalny "Ticket to ride", mający miejsce w złotych czasach kolei w USA). A tu jeszcze czeka na nas do podbicia Afryka, Azja, Indie, Szwajcaria... sporo tego, kiedy ja znajdę na to czas ;)
Czołgiem!

czwartek, 11 lipca 2013

Gierojów ciąg dalszy

Dni lecą, a moja motywacja coraz mniejsza. Szczególnie że pomału daję sobie spokój z systemami Warsztatu Gier i przesiadam się na system firmy z piracką czachą w szyldzie oraz rodzimego Wolsunga. Niemniej jednak pewnie będę co jakiś czas pogrywał w jednego albo drugiego Młotka. A do tego zdałoby się mieć jednak pomalowaną armię, do czego z większą lub mniejszą ochotą sukcesywnie dążę.

Kolejne modele na obecny etap Malarskiej Aktywacji to Kapitan Drugiej Kompanii o dźwięcznym imieniu Cato (nazwiska nie podam, bo nie chce mi się wymyślać polskiego odpowiednika) oraz Kapelan (w domyśle również Drugiej Kompanii). Jako że znowu do pracy mam na popołudniówkę, myślę że obu uda się pocisnąć do końca przyszłego tygodnia.

Foteczka, ku uciesze wszystkich, a szczególnie Mrówy ;)


Oczywiście Kapitan będzie odpowiednio skonwertowany, aby pasował do klimatu armii. Zastanawiam się jeszcze nad szczegółami (w postaci sztandaru na plecach, ponieważ oryginalnego plecaka nie mam). Ale jakoś go ogarnę.
Tyle na dziś, a ponieważ jutro wyjeżdżam, następny wpis pewnie będzie dopiero w poniedziałek. Chyba że moja lepsza połowa zmobilizuje się i napisze dla mnie recenzję pewnej gry planszowej.
Czołgiem!

środa, 10 lipca 2013

Mistrz Świętości cz. II

Wczorajszego posta nie było, albowiem zmogła mnie choroba która nie pozwoliła się ruszyć z łóżka. Dzisiaj na szczęście czuję się już lepiej, dlatego (w końcu) dokończyłem Czaplę. I szczerze przyznam, że jest to pierwszy model od daaaaaaaaaawna z którego jestem naprawdę zadowolony. Jedyny mankament to hełm- no ale brak mi wprawy w używaniu washy. Myślę że z czasem się to uda zmienić.

Ale zamiast mojego ględzenia pewnie wolelibyście zobaczyć jakieś słit focie. Proszę, dziubka z wiadomych powodów nie ma, ale macie trzy takie tam w pancerzu Terminatora ;)




Jutro na warsztat dostaje się mój Kapitan Drugiej Kompanii, zwany z Ultramaryńska Kapitanem Któregonazwiskaterazniepamiętam ;)

Czołgiem!

poniedziałek, 8 lipca 2013

DOBBLE czyli coś dla spostrzegawczych

Jako że potrzebuję odrobinę przerwy w malowaniu, dzisiaj zapodam wam krótką recenzję gry, w której posiadanie wszedłem tak po prawdzie dzięki bitewniakom, a konkretnie za udzielenie prelekcji na temat bitewniaków na konwencie fantastyki organizowanym przez zaprzyjaźnione stowarzyszenie w Kołobrzegu. Gra zowie się Dobble i wygląda tak:


Co prawda jest to tylko opakowanie. W środku mieszczą się karty (a jakże! okrągłych), a na kartach obrazki. Obrazki są różne-bałwanek, igloo, kostka lodu, marchewka i tak dalej. Zasady są proste: znaleźć taki sam obrazek na dwóch kartach szybciej niż przeciwnicy. Brzmi łatwo? Mnie również też się tak wydawało.

Gra składa się z pięciu mini-gier, które można rozgrywać po kolei, wybrać tylko kilka z nich lub też cały czas młócić bez przerwy w jedną. Do wyboru, do koloru, jakkolwiek najciekawszą wersją jest rozegranie wszystkich mini-gier po kolei. O co chodzi, napisałem z grubsza powyżej, teraz trochę szczegółów.

W każdej mini-grze chodzi o to żeby albo zebrać jak najwięcej kart albo jak najmniej. Wygrane są punktowane (zależnie od mini-gry) a zwycięzcą jest ten, który oczywiście zbierze ich najwięcej. Aby zebrać lub pozbyć się kart należy szybciej niż przeciwnicy znaleźć dwa takie symbole na kartach (na jakich również jest zależne od wybranej mini-gry) a także jak najszybsze pozbycie się własnej lub też zabranie innej karty (z tym samym symbolem). Żeby nie było za łatwo, obrazki różnią się rozmiarem, a i czasami ciężko je nazwać (o ile marchewkę czy drzewo jeszcze łatwo, tak yin-yang czy rękę z okiem taką jak na pudełku w ferworze walki już niekoniecznie-na ten przykład mój ojciec z którym zdarzyło mi się zagrać na yin-yang uparcie mówił "to" ;)). Co chwila padają hasła że "nie ma dwóch takich samych" i nagle po dłuższym szukaniu okazuje się że są :).

Gra jest naprawdę świetna. Można zagrać z kumplami na imprezie, z dziewczyną czy nawet z własnymi rodzicami. Oczywiście jak to gra imprezowa-im więcej osób do grania tym więcej (jakkolwiek już nawet w dwie osoby jest niezła frajda w szukaniu obrazków). Z czystym sumieniem, nawet pomimo tego że nigdy nie byłem przekonany do gier tego typu, stwierdzam, że gra jest naprawdę super. Wciąga niesamowicie i wyzwala niezłe emocje. Dla mnie to must have na wszelkie imprezy.

Tyle na dzisiaj. Jutro powrót do pędzli i farb.
Czołgiem!

piątek, 5 lipca 2013

Sierżant Pablo Fernandez

"-Powiedz mi Pablo, dlaczego? Z Twoim doświadczeniem już dawno powinieneś objąć samodzielne dowództwo nad Kompanią. Dlaczego uparcie odmawiasz przyjęcia stopnia Kapitana?
-Ano dlatego, Mistrzu, że Kapitan jest gdzieś tam, natomiast życie braci na polu bitwy zależy tylko i wyłącznie od ich umiejętności oraz ich Sierżanta."

Sierżant Pablo Fernandez, kolejny niedokończony i odkopany projekt. Sierżantem jest tylko i wyłącznie dlatego, że (fluffowo) odmawia przyjęcia funkcji Kapitana, oraz dlatego że zgodnie z doktryną Karmazynowych Pięści Kapitanem I Kompanii jest zawsze Mistrz Zakonu. Nie zmienia to faktu, że powierzane mu jest samodzielne dowództwo nad grupami uderzeniowymi, gdzie jego hart ducha, niezwykła odporność oraz elastyczny umysł są jak najbardziej w cenie.

Tyle fluffowego zrzędzenia, czas na konkrety:




Malowanie zaczęte już jakiś czas temu, czekał w sumie tylko na wykończeniówkę. Zerkał na mnie z parapetu tak smutno, że nie mogłem nie mieć serca i musiałem go w końcu dokończyć. W sumie to pierwszy malowany przeze mnie fajnkastowy model-było kilka ubytków, ale nic, czego nie dało się załatać płynnym zielonym badziewiem. O tym chyba z resztą pisałem w innym dziale, o ile mnie pamięć nie myli.
Nadchodzi wekend, a w związku z tym-nowych postów przez najbliższe dwa dni nie będzie. Przez ten czas myślę że skończę w końcu Czaplę i zacznę coś nowego.
Czołgiem!

czwartek, 4 lipca 2013

Pod Egidą, cz. II

Jako że w moim pokoju panuje z reguły twórczy nieład, lub- jak to pięknie określił Jerzy Stuhr w pewnym znakomitym polskim filmie- "ja tu widzę niezły burdel", czasami mam problemy ze znalezieniem potrzebnych mi aktualnie bitsów. Sprawę utrudnia jeszcze fakt że trzymam je w sześciu czy siedmiu pudełkach rozmaitej wielkości pochowanych w sumie po całym pokoju. Dlatego miałem problem ze znalezieniem tego, właściwie sam nie wiem czym to jest, celownika? Tego czegoś takiego z dwoma światełkami czy innymi szybkami. Wiadomo o co chodzi? Tą część którą przykleja się na górze karabinu.
Mniejsza o nazwę, w każdym razie po przeszukaniu wszystkich pudełek z bitsami, znalazłem ten element w ostatnim (a jakże!). I w końcu udało mi się, w przerwach w pracy nad Czaplą, dokończyć wieżę od Egidy. A wygląda ona obecnie tak:



 Wieża pomalowana, zwashowana, zwerniksowana. Tówdzie i ówdzie pokusiłem się nawet o coś w rodzaju weatheringu (ze skutkiem takim sobie szczerze mówiąc). A tak przy okazji-wie może ktoś gdzie można kupić gąbkę rastrową? Mam parę rzeczy dość nieforemnych (Szpon Burzy, Egida) w które włożyłem trochę pracy i nie chciałbym żeby moja praca poszła na marne z tego powodu że nie mam właściwej gąbki. Będę wdzięczny za-najlepiej-linki gdzie coś takiego można dostać.
Czołgiem!

środa, 3 lipca 2013

Pitu pitu

 Jako że werniks na wieży od Egidy jeszcze nie wysechł, dzisiaj nie będzie żadnych zdjęć. Będzie za to przynudzanie.

Otóż dawno dawno temu, zainteresowałem się grami planszowymi, a konkretnie "Magią i Mieczem". Było to coś innego od tego, co znał każdy młody człowiek z mojego pokolenia, czyli Monopolu czy Chińczyka. Ciekawe ilustracje, ładne wydanie, komplikacja zasad- jednym słowem super sprawa. Grywałem w "Magięi Miecz", jego podróbę czyli "Magiczny Miecz", "Obcego", "Labirynt Śmierci" i inne planszowe lub paraplanszowe gry z tamtego okresu. A potem wciągnęły mnie na długo długo bitewniaki.

Jako że bitewniaki trochę mi się przejadły i rozpatruję je obecnie raczej w kategoriach modelarskich niż rywalizacyjnych, a na dodatek poznałem ludzi dl których planszówki to chleb powszedni, wróciłem do tematu. Z razu ostrożnie, ale przyznaję przed samym sobą że wkręcam się w to coraz bardziej. Dlatego w tym dziale pozwolę sobie na opisy i recenzje gier karcianych i planszowych w które miałem przyjemność (ogromną lub wątpliwą) grać. Zaznaczam że opinie są tylko i wyłącznie moimi własnymi (jeżeli opinia nie będzie moją własną, zostanie to zaznaczone), jednym słowem subiektywnymi i znawcy tematu (do których z pewnością nie należę) mogą się z nimi nie zgadzać. Ale nie staram się być żadnym planszówkowym guru, tylko zwykłym, jak to mówi moja znajoma, kolesiem, który gra i pisze ludziom czy mu się podobało czy też nie. Jeżeli ktoś będzie chciał skorzystać z mojej rady-będzie mi bardzo miło. Tyle na dziś.
Czołgiem!

wtorek, 2 lipca 2013

Mistrz Świętości cz. I

"Rodriguez jak codzień przechadzał się mrocznymi korytarzami Rekluzjam, doglądając pozostałości po bohaterach, których imiona pamiętają już tylko księgi. Tyle czasu, tyle wojen, tyle krwi... Jedyne co mu pozostało, to wiara w dzieło Imperatora, którego oni wszyscy-cały Zakon- jest elementem. Stary brat Ojeda miał rację, mówiąc, że bycie Mistrzem Świętości jest najgorszą z możliwych funkcji, jakie może pełnić żołnierz Kosmicznej Piechoty Morskiej. To on musi dbać o czystość swoich Braci, ale przede wszystkim o swoją własną. Bez niej byłby nikim.
Kapelan Rodriguez, wśród reliktów dawno zapomnianych bohaterów, wspominał."

Do Malarskiej Aktywacji czas powrócić. Przez kilka miesięcy zdrowo się opieprzałem, czas jednak ogarnąć armię (i kilka innych projektów) w myśl zasady "maluj chociaż te pół godziny dziennie". Jako że tematem na bieżący miesiąc są bohaterowie, a mam ich do pomalowania całkiem sporo (Kantor, dwie Czaple, Libra, dokończenie Liśka, pokuszę się nawet o zrobienie Gwardii Honorowej) więc nie ma co czasu marnować tylko trzeba się sprężać.

Na początek Mistrz Świętości, Cesar Rodriguez. Albo mówiąc po ludzku-Czapla w termosie. Moim zdaniem jeden z najlepszych modeli wydanych przez Warsztat Gier.


Oczywiście znowu zamuliłem i pomieszałem słoiczki, tak że nałożyłem na niego błyszczący podkład. Dla mnie w sumie to żaden problem, i tak będzie malowany jeszcze raz, po prostu chodzi o wyjaśnienie dlaczego się tak świeci.
Zobaczę w jakim będę stanie wieczorem po pracy, być może pokuszę się o jeszcze jedną aktualizację, ale to żaden pewniak. W każdym razie oczekujcie jutro dalszych prac nad Kapelanem Rodriguezem.
Czołgiem!

poniedziałek, 1 lipca 2013

Pod Egidą cz. I

Zwyczajowego fluffowego wstępniaka nie będzie, bo i o czym tu pisać? Czym jest Egida chyba wie każdy (dla tych co nie wiedzą-najtańszym sposobem zdobycia przyzwoitej p-lotki). Jako, że dzisiaj miałem zaganiany dzień, na dodatek praca na drugą zmianę również nie wpływa zbytnio na możliwość malowania figurek, dlatego wrzucę w sumie zaawansowany bardzo WIP. Jak zobaczycie na zdjęciach-washe jeszcze nie wyschły, gdzieniegdzie widać obtarcia farby czy pewne niedociągnięcia. Pozostanie na koniec pociągnąć wszystko werniksem i już- wieża z działkiem jest (co prawda bardziej jestem przekonany do laski, ale z braku takowej niech będzie sczworzone działko (wiem, kretyńskie określenie, ale równie kretyńskie jak oryginał).

Pitu pitu, dawaj zdjęcia mi tu. Oto i one:



CO prawda postanowiłem wrócić do Malarskiej Aktywacji (bez szans na nagrodę, ale dla własnej satysfakcji) i przez najbliższy miesiąc planuję malować całe moje Dowodzenie (a jest tego sporo- Kantor, dwie Czaple, Libra, pokuszę się nawet o zrobienie Gwardii Honorowej), ale może przy sprzyjających wiatrach wezmę się i za murki do Egidy, bo tak smutno patrzą na mnie te lufy.
Do jutra.