czwartek, 26 czerwca 2014

Ostrze Jesieni

Witajcie.
Zasadniczo to dzisiejszy post miał być wczorajszym, ale jakoś tak wróciłem po nocy do domu, zamknąłem na chwilę oczy i otworzyłem je 5 godzin później, kiedy to trzeba było zawijać klocki na bitewkę. Próby kombinowania skończyły się dość głupią porażką (jak to dobrze, że na turniejach nie gra się na wyrzynkę), no ale to jest akurat najmniej istotne.
Postanowiłem trochę zmienić schemat kolorystyczny mojej armii, dlatego w ciągu kilku najbliższych dni będą pojawiać się nowe "odświeżone" wersje starych modeli. Ale to dopiero w ciągu kilku najbliższych dni, bo na razie udało mi się skończyć parę dni temu jedną z moich...warloczek? Dziwnie to brzmi, ale wiadomo o co chodzi. Zgodnie z tytułem posta-chodzi oczywiście o Morvahnę the Autumnblade. Model o ironio (przynajmniej moim zdaniem) jest jednym z brzydszych do Kręgu Orborosa (i jednym z brzydszych Warlocków w ogóle). Oczywiście, są ludzie którzy wyciągają niesamowite efekty (poszukajcie sobei na Cool Mini or Not jak nie wierzycie), ale jako, że malarz ze mnie przeciętny (o czym stale wspominam, żeby nikt nie zapomniał), to jeszcze nie miałem do niej jakoś serca. Koniec końców, pierwotna wersja Morvahny prezentuje się tak:



Oryginalną rękę (lewą) gdzieś mi wcięło, na szczęście udało mi się znaleźć zamiennik, dzięki któremu Morvahna prezentuje się (moim zdaniem lepiej). Jak Warlock a nie nekromanta wyciągający umarlaki z ziemi (jakoś takie mam skojarzenie z pierwotnym wzorem tego modelu).
Czołgiem-jutro (jak nie zapomnę :P) kawał głazu.
Czołgiem!

wtorek, 24 czerwca 2014

Krasnal z przypadku

Witajcie.
Dzisiejszy temat tak naprawdę wyniknął z przypadku. Zaczęło się od tego, że szukałem jakiegoś, no może nie wypasionego, ale przynajmniej fajnego i ciekawego wzoru dla Lorda mojej krasnoludziej armii. Jako, że modele GW są hmm, no dosyć drogawe, na dodatek wydane w finecaście (o solidny kawałek metalu naprawdę trudno), a ponadto wzory, które mi się podobają są dostępne tylko przez Mail Order, trzeba było znaleźć alternatywę. Po pierwsze-wiadomo, Reaper i jego cudne zamienniki do wszelkich systemów fantasy. W ofercie jednak nie znalazłem tego, co by mi podpasowało, więc szukałem dalej. Hasslefree z kolei ma tylko co niektóre modele ładne (vide Slayerka z poprzedniego postu tudzież jej "siostra" która z czasem trafi na warsztat), Lord z Avatars of War jest trochę dla mnie zbyt "klockowaty", więc też niekoniecznie. No i w końcu trafiłem na firmę, która również produkuje zamienniki-tutaj typowo battlowe i (w większości) czterdziestkowe, czyli Sciborminiatures.
Modele Ścibora znają chyba wszyscy-nawet jeżeli nie z widzenia, to przynajmniej ze słyszenia. Fantastyczne zamienniki Kosmicznej Piechoty Morskiej (dla mnie trochę przebajerzone, ale z drugiej strony widać, że to w końcu wybrańcy Imperatora a nie armia klonów z "Gwiezdnych Wojen"). No i fajne krasnale.
Początkowo wybór był inny, poszło zamówienie no i klops! Nie spojrzałem dokładnie i okazało się, że zamówiłem krasnala w niewłaściwej skali. Lipa po całości, szczególnie że zbliżał się festiwal modelarski, w którym za najlepiej pomalowaną figurkę ze stajni Ścibora można było zgarnąć syte fanty.
Na szczęście w sklepie, w którym robiłem zamówienie było jeszcze parę krasnali, więc popatrzyłem, popatrzyłem i wybrałem przedstawiciela Gwardii Książęcej-krasnala tak dumnego, że z powodzeniem może robić za Lorda. Na dodatek ma podstawę idealną pod Kamień Przysiąg, co tym bardziej było mi na rękę, bo w obecnej edycji to bardzo fajna sprawa.
Enjoy!




Jutro w końcu coś do mojego Orborosu, czas się za niego wziąć, bo za miesiąc z okładem turniej, na którym planuję ugrać coś więcej niż szanse na pocieszkę :)
Czołgiem!

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Powrót do korzeni

Witajcie.
Historia zatoczyła koło, a wraz z nią (oraz zaliczeniem po drodze kilku innych armii z mniej lub bardziej mizernym skutkiem) powróciła moja najukochańsza rasa fantasy w wydaniu fantasymłotkowym, czyli Krasnoludy.
Krasnoludofilem jestem od zawsze (a właściwie od kiedy zacząłem grać w WFRP). To nie to co spe...khehm... lubiące tęczę Elfy (nawet te złe są khekhm, lubiące tęczę, przynajmniej w wydaniu młotkowym), nie to co sztampowi ludzie, nie to co jakieś obżerające się kudłatostope ludziki. Sól ziemi, wszystkie ich dokonania zostały osiągnięte uporem i ciężką pracą. Bez jakieś badziewnej magii, bez ułatwiania sobie życia, bez oszustw i sztuczek.
No, a ponadto kto nie lubi zapachu prochu? Bo pod tym względem Krasnoludy są jak mało kto.
Armia pomalutku się montuje, a ja zdecydowałem, że zacznę malowanie od modeli które są dla mnie kwintesencją fantasy Młotka. Chodzi oczywiście o Zabójców/Pogromców/cokolwiek Trolli. Nie ma dla mnie WFB bez Zabójców, nie ma dla mnie młotkowych Krasnoludów bez Zabójców, a jeżeli idzie o Krasnale z innych systemów czy w ogóle światów fantasy, to zawsze mam nadzieję (mimo, że wiem iż nie będzie miało to miejsca), że gdzieś tam zamajaczy, choćby w oddali, pomarańczowy irokez...
Na początek trzy. Dwa by GW, jeden by (zdaje się) Hasslefree (zgadnijcie który :P). Na małej dioramce czy jak kto woli-dużej podstawce.



Z rudych jestem baaaaaardzo zadowolony. Wiem, że nie są pozbawieni mankamentów, ale-po pierwsze-modele tak wdzięczne do malowania, że to sama przyjemność, a dwa-jak na moje możliwości wyszły bardzo bardzo dobrze. Tyle na dzisiaj, jutro dalsza część(trochę mniejsza) spotkania z Krasnoludami (tym razem ze stajni Sciborminiatures).
Czołgiem!

niedziela, 22 czerwca 2014

Traszka

Witajcie.
Jakiś czas temu zapoznałem Was z moim pomysłem na Imperialną Gwardię. Pomysł upadł, a to z tego prostego powodu, że do głosu (po obejrzeniu po raz kolejny "Czasu Apokalipsy") doszedł mój pierwszy najpierwszy ze wszystkich inny pomysł, a mianowicie najtwardsi twardziele z twardych-Catachańscy Wojownicy Dżungli. Przywitajcie 13 Pułk Imperialnej Gwardii (albo jak kto woli, Gwiezdnej Armii czy jak to tam przetłumaczyć) "Szczekające Ropuchy" (Z angielska zwane Barking Toads).
Czym jest szczekająca ropucha to każdy wielbiciel fluffu wie, a ci co fluffu nie znają, niech wiedzą, że jest najbardziej jadowitym stworzeniem w całym uniwersum-zaniepokojona po prostu wybucha zostawiając po sobie malutki kraterek oraz półtorakilometrową strefę skażenia jadem tak silnym, że przeżera się spokojnie przez pancerze energetyczne Kosmicznej Piechoty Morskiej.
Strukturę armii przedstawię przy okazji, natomiast (jako, że wszyscy kochają słit focie z rąsi), parę zdjęć pierwszego ukończonego (w bólach) pojazdu-Samobieżnej Wyrzutni Rakiet "Mantikora", o nazwie fabrycznej "Cynops" (czyli jednego z gatunków traszki, a co!).




Zaraz ktoś zapyta: "a czemu ona ma fioletowe camo"?
No cóż-taka jest moja koncepcja. W uniwersum, gdzie jest milion stref wojny łatwo mi sobie wyobrazić planetę tak zanieczyszczoną, że liście drzew, mury budynków czy nawet ziemia są fioletowe. Fiolet to deż dobry kolor do walk nocnych. A ponadto to Catachanie-mają głęboko, czy kamuflaż jest skuteczny-to ONI mają się bać nas a nie my ICH.
Z Mantikorą strasznie strasznie się męczyłem. Nie miałem na nią zupełnie pomysłu, na dodatek kupiłam ją już sklejoną, z niezeszlifowanymi liniami podziału no i chciałem to jakoś przymaskować. A na to są dobre ciemne kolory-początkowo miała być tylko fioletowa (w trzech różnych odcieniach), ale w pierwszej wersji kamuflażu nie wyglądało to dobrze, dlatego dodałem przełamujące monotonię biel i czerń. Gąsienice czyste, bo:

  • nie lubię syfu na figurkach oraz
  • nie umiem nakładać oraz nie posiadam pigmentów
A ponadto mam w domu tyle modeli do pomalowania, że na razie nie chce mi się w to bawić. Jak wszystko ogarnę, wtedy zajmę się za picowanie-na razie to ma być horda, która ma się przyzwoicie prezentować na stole.
Jutro-coś dla wielbicieli fantastycznego Młotka. Powrót mojej starej (i odrzuconej) miłości-od której zaczęła się moja przygoda z Młotkami wszelkiej maści oraz poważne granie w bitewniaki.
Czołgiem!

sobota, 21 czerwca 2014

Masochizm a sprawa turniejowa

Ale ten czas zasuwa... to aż tak długo mnie nie było?
Na swoje usprawiedliwienie-ogrom czasu zajmowały mi przygotowania do, że tak powiem, zmiany statusu ;) Następnie miesiąc (no, dwa tygodnie) związany z pszczelim wyrobem (nie mylić z woskiem ani propolisem). No i 200km od pędzli, farb i figurek. Ale oto jestem z powrotem wśród (ledwo) żywych i ostro zakasałem rękawy. W tym tygodniu planuję nadrobić trochę z zaległymi postami, a jako że od ostatniego conieco udało mi się skończyć, więc i zdjęć kilka będzie. Dla każdego coś miłego-bo i Młotek w wydaniu fantastycznym i futurystycznym i nawet Hordy się powinny załapać (jak skończę model). Może się nawet za bandę do Wolsunga wezmę (z powodu konkursu, ale o tym poniżej). Dzisiaj natomiast rozważania starego dziada, który turniejów sporo zorganizował, w niejednym uczestniczył i jako taki osobiście uważa, że ma prawo wyrazić swoją opinię.
Otóż, na największym polskim czterdziestkowym forum, użytkownik znany tówdzie jako JochnyWalker, ówdzie jako Brushlicker, a mnie jako Janek zapodał temat, w którym chciał się dowiedzieć, dlaczego ludzie z uporem godnym lepszej sprawy wciąż jeżdżą na turnieje MłotkaCzterdzieściTysięcy. Jak przebiegała rozmowa-albo wiecie (bo czytaliście), albo możecie się domyślać (znając ludzi) a jak się nie domyślacie-poszukajcie na wh40k.pl odpowiedniego tematu. Oprócz potopu spamu, bezsensownych obelg czy sakramentalnego "jak się nie podoba to sam sobie zorganizuj turniej, a jak nie umiesz/nie chcesz/nie masz czasu to zamknij dziób i się nie wychylaj przed szereg", znalazło się kilku użytkowników, którzy wypowiadali się z sensem. Główne argumenty (oraz moje kontrargumenty w oparciu o doświadczenia nabyte w WM/H chociaż każdy, grający w systemy nie-GW z pewnością miałby podobne przemyślenia) to:

  • mechanika-akurat mechanika by GW od dwudziestu kilku lat stoi w miejscu i nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek miało się zmienić. Parę dni temu w moje łapska wpadł podręcznik do siódmej (czy tam jak kto woli 6,5) edycji, który przejrzałem i po którego zakupie czułbym się nabity w butelkę. Od trzeciej edycji (bo wtedy zacząłem grać w 40k) w kółko to samo i aż do porzygu. Faza ruchu, faza strzelania, faza walki wręcz, tura przeciwnika. Tabelki trafienia w walce wręcz, strzelaniu i sejwów-niezmienne od 15 lat (jak było wcześniej nie wiem, więc się nie wypowiadam). Naprawdę ktoś chce mi wmówić, że facet, taki jak Wieczny Lucek, który od 10000 lat nic nie robi tylko wymachuje mieczem, zwykłego poborowego z Imperialnej Gwardii trafia tylko na 3+? Serio? Przy spotkaniu z takim Luckiem biedne mięcho armatnie nie zdążyłoby się nawet zasłonić bagnetem. To tak, jakby jakiś przeciętny człowiek z ulicy miałby się bić na miecze z Miyamoto Musashi-okiem by nie mrugnął a już byłby niższy o głowę. A tutaj 3+. W strzelaniu to samo-dlaczego koleś kucający za murkiem dostaje jakiś śmieszny 5+ cover save, zamiast poważnych modyfikatorów do trafienia. Rozumiem, że Kosmiczna Piechota Morska ma bajery w stylu dziewięnasty zmysł, lokalizatory celu w hełmie czy inne tego typu rzeczy, ale ponownie-zwykły Gwardziol? Ze swoim nędznym wyszkoleniem? Kiepską giwerą? Co jest grane? Naprawdę taka dobra ta mechanika? Dobrą mechanikę ma Infinity-gdzie nawet w turze przeciwnika można reagować, nie czekając aż ten radośnie przerobi naszych wojaków na stejki (jak to bywa w 40k). Niezłą (chociaż nie dobrą-tu akurat porównywalną do systemów GW moim zdaniem, z tym że bardziej sensowną) mają WM/H, gdzie trafiasz coś albo nie i robisz mu kuku albo nie. Tarcza nie obroni Cię przed potworem, który bez większego wysiłku urwie Ci rękę, głowę a na koniec zrobi perukę z Twoich flaków.
  • tzw. fluff, czyli otoczka fabularna świata-no cóż, jeszcze do czwartej edycji uważałem fluff 40k za przegenialny. Bogaty, rozwinięty, mnóstwo książek, opowiadań, fanfiction-czego tylko dusza zapragnie. Pod tym względem Młotki były niedoścignione dla konkurencji. Ale nadeszła piąta edycja 40k (a trochę wcześniej 6 edycja Battla). No i zrobiła się kaszana-przewrócenie fluffu do góry nogami z sobie znanych powodów (zapewne chodziło o sprzedaż-w sumie jest to firma, więc z założenia jest nastawiona na zysk-ale to można było osiągnąć inaczej niż gwałcąc przez oczy prosto do mózgu fluff). C'tanowie z bogów gwiazd stali się nie wiadomo czym, Necroni z groźnych maszyn w stylu T-1000 z "Terminatora"-domowymi maskotkami. Sojusz Krwawych Aniołów z Necronami-oczywiście. Tau jako "wybrana przez Imperatora" rasa nietknięta skazą Chaosu-proszę bardzo. A gdzie Czerwony Kapturek zjadający (dla odmiany) wilka? Bo tego jeszcze tu brakuje... O Battlu to już w ogóle nie wspomnę-od końca piątej edycji nic się nie zmienia, tylko w kółko "nadchodzi Pan Końca Czasów->Inwazja Chaosu->odparcie tejże->nadchodzi Pan Końca Czasów->powtórzyć". Po ostatniej inwazji Archaona Imperium, zdaje się, utraciło Middenheim. Więc co, do jasnej Anielki, robią w podręczniku do Imperium Rycerze Białego Wilka?!?!?! Nie ma Ar-Ulrika który mógłby ich zaprzysięgać, więc skąd oni się biorą? Magia? Głupota, a nie magia. Z drugiej strony mamy znów WM/H, gdzie historia świata jest pisana czynami jego bohaterów, a ci bohaterowie rozwijają się wraz ze światem. Wszystko ładnie i klarownie-jest potrzeba "zepiczenia" któregoś z Warcasterów-nie ma problemu, umieścimy go w odpowiednim miejscu i czasie i niech zrobi coś naprawdę epickiego. Jeżeli idzie o rozległość świata-GW oczywiście przoduje. Jeżeli o sensowność i klarowność fluffu-tu akurat jest tam, gdzie zaczęło, czyli dwadzieścia kilka lat temu.
  • hmm, a może to ludzie przyciągają graczy na turnieje. Albo dostępność przeciwników? Jest to argument który przemawia do mnie chyba najbardziej. Chociaż w dyskusji na GV padł argument "jacy to gracze w 40k nie są zajebiści"-to dla mnie osobiście jest to argument jak najbardziej chybiony. Wiadomo, jeżeli znasz kogoś X lat i wypiłeś z nim X litrów wódki-jasne że dla Ciebie będzie zajebisty. Tylko, że w ten sposób środowisko się hermetyzuje, tworzy się towarzystwo wzajemnej adoracji. Do którego ciężko się przebić. A towarzystwo wzajemnej adoracji tak naprawdę ma głęboko w dupie napływ nowej krwi. Szkolenie młodych graczy? Z młodymi się nie gra, bo są za ciency. Uczyć kogoś? Ja, masta of dizasta, mam się zniżać do NAUKI kogoś? Mnie nikt nie uczył, więc czemu mam ja kogoś?
Ostro? Może i ostro, ale takie są moje przemyślenia po 18 latach gry w bitewniaki, z czego 15 lat w 40k. Gracz ze mnie kiepski, o tym wiedzą wszyscy. Popełniam stale te same błędy, kostki mnie nie kochają i coraz mniej chce mi się grać, jak widzę towarzystwo wzajemnej adoracji, które przyjeżdżając do mnie na turniej, w którego organizację włożyłem serce i własny czas, który mógłbym poświęcić na wypad z żoną na parę dni, któremu nie chce się nawet na przywitanie ręki podać...
Z drugiej strony-ostatnio byłem na turnieju WM/H w Gdyni. W ten system gram rzadko, bo graczy u mnie praktycznie nie ma (jeden, który zaginął w akcji i jeden, który dopiero zaczyna), więc i obeznania z grą nie mam. W pierwszej bitwie trafiłem na człowieka, którego pierwszy raz w życiu na oczy widziałem. Spuścił mi łomot okrutnie. Ale po bitwie podszedł i powiedział "tutaj i tutaj zrobiłeś błąd, tutaj i tutaj źle się wystawiłeś. Następnym razem spróbuj zgrać tak i tak i wystawić się tak i tak". Człowiek, którego NIE ZNAM! I wiecie co? W końcu nie zająłem na turnieju ostatniego miejsca. Po raz pierwszy chyba od pięciu lat. Wielkie dzięki Lider (czy jak tam się piszesz ;)). I owe you a beer.
A jakie są wasze przemyślenia-dlaczego gracie w Młotki? A może gracie w coś innego? A może nie gracie tylko malujecie? Zapraszam do komentowania.
Czołgiem, jutro pierwszy czołg, jak zdąży wyschnąć ;)