niedziela, 21 kwietnia 2013

Polak potrafi: Wolsung, cz.1

Bitewniaków ostatnimi czasy narobiło się więcej niż teorii spiskowych wokół Smoleńska. Nic więc dziwnego, że i nasi wspaniali rodacy popróbowali swoich sił na tym polu. Jedni z bardziej, drudzy z mniej udanym skutkiem (chociaż i tak wszystko zweryfikują gracze, czyli ich klienci). Pozwolę sobie na czysto subiektywny opis systemów bitewnych z rodzimego podwórka, ale na początek trochę historii.

Mało kto pamięta pierwszy najpierwszy system polski system bitewny o dźwięcznej nazwie "Attilla". System w sumie strasznie prymitywny, chociaż wówczas (końcówka piątej edycji WFB czyli jakieś 16-17 lat temu) strasznie się z kumplem który wkręcił mnie w bitewniaki nim jarałem. Figurki były z gumy, dostepne były tylko dwie frakcje-Nippon (coś a'la samurajowie) i Barbarzyńcy (wiadomo). Odlewy paskudne, szczegółów  w sumie brak. Jednostek  po każdej ze stron zdaje się że trzy (łucznicy, miecznicy i włócznicy) i do tego jacyś bohaterowie. Całość kosztowała trzy dychy, na spółkę we dwóch wychodziło taniej niż wówczas blister GW. Potem długo długo była cisza, a GW niepodzielnie rządziła na naszym rynku. Później coś się ruszyło.

Z polskich systemów bitewnych znane mi są trzy: Ogniem i Mieczem (jakiś drań ukradł mój pomysł!!!), Neuroshima Tactics (o której napiszę kiedy indziej) i najnowszy system, o którym będzie tu mowa, czyli Wolsung.



Wolsung to system stworzony przez znanych głównie z produkcji podstawek i innego sprzętu ułatwiającego grę chłopaków z Micro Art Studio. Podczas naszego rodzimego Fist of Fury 2012 miałem okazję zobaczyć na żywo modele i tereny do tego systemu oraz dorwałem w łapy podręcznik i pobieżnie zapoznałem się z zasadami. Słysząc z dala moją polonistkę z ogólniaka drącą się "nie zaczyna się zdania od a więc!!!" w ten przekorny sposób zacznę.

A więc. System, zgodnie z nazwą, umiejscowiony jest w świecie Wolsunga-również rodzimego RPGa. Najlepszym określeniem na gatunek byłoby chyba steampunk-fantasy. Spotkamy tutaj i szalonych wynalazców, i roboty napędzane parą, i damy w wiktoriańskich sukniach, orki, elfy i nawet ogry. Ba! Są nawet ninja! Takie pomieszanie z poplątaniem. Jak dla mnie bardzo udane, bo nie dość że jestem ogromnym fanem steampunka to jeszcze większym fanem fantasy. Wszystko ma ręce i nogi, wszystko ładnie trzyma się kupy-chłopaki ewidentnie się do tego przyłożyli, żeby-jak to mawia pewien osobnik znany głównie z YT- nie było lypy.

Podręcznik nie odbiega od standardów GW. Wydrukowany na kredzie, błyszczący, twarda okładka, ładne rysunki, zasady tak opisane że nie trzeba się zastanawiać "co autor miał na myśli". I ma wielką wadę, przynajmniej dla mnie. Oczywiście zakładam że Wolsung został wydane z myślą raczej o zachodnich odbiorcach (jak to z resztą produkty MAS), ale zawsze będę twierdził za mistrzem Rejem iż Polacy nie gęsi i swój język mają. Jeżeli wychodzi polski system, to osobiście uważam że podręcznik powinien być również po polsku, a nawet przede wszystkim po polsku. Za to ogromny minus, bo mimo że władam mową Shakespeara w stopniu wystarczającym się do dogadania się z przeciętnym wyspiarzem, to jednak drażni mnie maniera robienia wszystkiego in inglisz (niektórzy nawet blogi piszą po angielsku, jakby nasz język nie był wystarczająco piękny).

A teraz wzorem pięknej Szeherezady zakończę dzisiejszy wpis abyście mogli czekać na następny do jutra, gdzie będę kontynuował moje wrażenia ze spotkania z Wolsungiem ;)

środa, 17 kwietnia 2013

Jak ja kocham Tau/Necronów/GK/BA/Wilki

Zauważyliście z pewnością coraz większy wysyp ludzi którzy "od zawsze kochali tą wspaniałą armię, jaką jest Tau?" Nie wkurza was coś takiego? Bo mnie tak. Wchodząc na GV w dziale "giełda" widzę coraz więcej ogłoszeń w stylu "zamienię cośtam na Tau". To samo było z Necronami, to samo było z Grey Knightami, dawniej jeszcze z Blood Angelami czy Wilkami. Nawet swego czasu był szał na Gwardię. Zdaje się że tylko Mroczni Eldarzy nie cieszyli się jakimś niesamowitym popytem (dziwne, moim zdaniem najładniejsze modele w całej grze...). Z jednej strony śmieszą mnie ludzie którzy w pogoni za punkcikami w Lidze sprzedają swoją armię żeby kupić to co teraz jest najmocniejsze. Z drugiej-wkurza mnie to przekonywanie samego siebie że "przecież zawsze chciałem grać Tau, tylko jakoś kasy nie było". I nagle się znalazła? Dziwne...

Nie wiem jak dla was-dla mnie, odwiecznego klimaciarza który gra raczej dla przyjemności (jakkolwiek wiadomo że przyjemnie jest wygrywać, ale nie za wszelką cenę), jest to spłycanie systemu. Spłycanie świata który ma wszak tyle do zaoferowania to poziomu statystyk. Zabijanie klimatu. Wiem że jest wielu graczy którzy traktują czterdziestkę, czy też bitewniaki w ogóle, jako trochę bardziej skomplikowaną odmianę szachów, gdzie liczy się tylko to, kto będzie miał mocniejszą armię, ale czasem warto może usiąść, zastanowić się czy to ma sens. Bo pamiętajcie- bitwa ma też sprawić przyjemność nie tylko Wam, ale również Waszemu przeciwnikowi. Bo, bądź co bądź, bitewniaki to tylko i wyłącznie sposób na zabicie nudy, a dorabianie do tego punktów ligowych, prestiżu czy czegokolwiek tam chcecie jest tylko oszukiwaniem samego siebie że jest inaczej.

A z trzeciej strony wszystkim "miłośnikom" Tau czy Necronów życzę w siódmej edycji powrotu do starego dobrego klepania-Rhino rusha, wszechobecnych demon-bomb i konsolidacji i następny oddział po wygranej walce wręcz. Zobaczymy jak wielka jest Wasza miłość do armii, którą przecież "kochaliście od zawsze".

wtorek, 16 kwietnia 2013

(Nie taki) młody człowiek z trąbką

"-Jaki on jest, Intrepide? Opowiedz mi o nim.
-Graal panie jest-rycerz zawahał się- no cóż, on jest nie do opisania. Mnie objawił się jako puchar ni to z kryształu, ni to ze światła. A ona... ona była taka piękna... spotkałem ją gdy w pogoni za hordą Zwierzoludzi zapędziłem się aż do Lasu Loren. Jego mieszkańcy, jak zapewne wiesz, zazdrośnie strzegą swych włości. Powiem tylko tyle, że zostałem raniony elfią strzałą, spadłem z konia i zgubiłem się. Wyczerpany siedziałem nad jakąś sadzawką. Zapewne przysnąłem, bo zbudziło mnie światło. I ciche wołanie. Otowrzyłem oczy, a w wodzie stała ona, trzymając przed sobą, to, co tak trudno mi opisać. Jednakże jeden łyk wody, a w me ciało wstąpiła nowa siła. I duch, że tak powiem. Swą dziedzinę przekazałem synom, sam natomiast wyruszyłem bronić przed zbeszczeszczeniem świętych miejsc. Ona mnie prowadziła. Po drodze spotkałem mych towarzyszy. Początkowo było nas dziesięciu, jednakże stoczyliśmy wiele potyczek i, cóż-każdemu inny los pisany. Zostało nas teraz siedmiu. Z tej wyprawy być może nie wróci żaden. Ale słowo Pani jest ważniejsze niż to, tak naprawdę nędzne ciało, niż bogactwa, rącze konie czy ostry miecz. Pamiętaj o tym gdy któregoś dnia sam wyruszysz na swoją Wyprawę."

Trochę mi się zmieniła koncepcja. Początkowo rycerzem Intrepide, zwanym Chrobrym (uwielbiam to słowo) miał być ktoś, kto w przyszłości mógłby być czempionem do oddziału Graali (innymi słowy- ziutek z korbaczem zamiast kopii), o ile Graale kiedykolwiek takowego dostaną. Jednak pojedynczy paladyn ze Ślubem Graala bardzo dobrze mi się spisywał. Dlatego to właśnie on dostanie własne imię, pozostali będą po prostu bezimiennymi towarzyszami paladyna, towarzyszącymi panu de Preux w wyprawie na ziemie Cesarstwa (błędnie zwanego Imperium).

Ziutka z korbaczem mieliście okazję już widzieć. Prace nad nim za wiele się nie posunęły-ot dostał washa tówdzie i ówdzie oraz tarczę herbową na zadzie konia (przednie będą w barwach wicehrabiego-ot taki element unifikujący armię). Dzisiaj dołączył do niego tytułowy (nie taki) młody człowiek z trąbką. Zapraszam do przeglądania:




A tutaj trochę ruszony nasz stary znajomy zwany ziutkiem




I zdjęcie grupowe, żeby było nam weselej:



Kolory po washowaniu czekają oczywiście na rozjaśnienia. Przypominam że to nadal WiPy, więc cierpliwości, czekajcie aż skończę :)

Jutro może uda mi się ruszyć szmaciarza, znaczy yyyy... no, ten... chorążego chciałem powiedzieć. I może któryś z powyższych towarzyszy doczeka się wykończenia. Czasu zostało w sumie dwa tygodnie-jeżeli ruszę w tym wszystkich sześciu, to spokojnie się wyrobię. A w każdym razie mam nadzieję ;)

sobota, 13 kwietnia 2013

Fajn czy Fejl?

Część z was zapewne czytała ten artykuł na portalu The Node, jednakże być może ktoś do niego nie dotarł, dlatego powtórzę go jeszcze raz na swoim własnym i prywatnym blogu. Zapraszam również do komentowania-jestem ciekaw czy Wasze opinie zgadają się chociaż po części z moją.
Na temat Finecastu wylano już morze atramentu, słów, a gdzieniegdzie i łez. Sam do tej pory nie miałem okazji pracować z „cudownym materiałem”, „przyszłością modelarstwa” czy co tam PRowcy GW na temat swojego nowego tworzywa jeszcze wymyślą. Aż do dzisiaj. Dlatego postanowiłem podzielić się z Wami wrażeniami i opinią mnie samego - casualowego modelarza, nie jakiegoś tam „prosa”, ale zwykłego amatora, który maluje od przypadku do przypadku (zależnie od tego, jak mu czas pozwoli) - czyli takiego, jak większość z Was. Ale od początku.


Co to takiego ten Finecast?

Finecast to nic innego jak żywica. Używa się jej do odlewania elementów, jaki i całych modeli. GW szumnie się chwali, że finecastowe modele odznaczają się dokładnością odlewu, łatwością obróbki, lekkością, odpornością na zniszczenia mechaniczne itp. itd. Jak jest naprawdę?
Pierwsze odlewy z Finecastu nie napawały optymizmem. Zdjęcia, które przeciekły do Sieci, pokazywały modele straszliwie okaleczone, niedolane, z nadlewkami na pół figurki. W tym okresie nowa żywica GW doczekała się niechlubnej nazwy Failcast. Nazwa ta, jak być może wielu z Was pamięta, doskonale oddawała jakość modeli. Naprawdę był to prawdziwy fail, a GW odsądzano od czci i wiary - jak taki gigant mógł wprowadzić i wypuścić do sprzedaży taką beznadzieję?

Fine czy Fail?

Formy poprawiono, zapewne ulepszono również proces odlewania czy samą recepturę żywicy. Niemniej jednak niedolane elementy nadal się zdarzają. Co prawda nie jest to nic, z czym przy dzisiejszej chemii modelarskiej nawet kiepski modelarz sobie nie poradzi, ale z drugiej strony kupując model za 6 dych mam prawo wymagać, by był najwyższej jakości. Szczególnie patrząc na produkty Forge Worlda, również żywiczne, u których jedynym mankamentem jest co najwyżej wygięty wystający element (którego naprostowanie zajmuje góra pięć minut). Stąd Finecastowi należy się pierwszy minus.

Modele Finecastowe zastępują te wykonane z metalu. Wzory (a i zapewne formy) pozostały niezmienne. Metal jak to metal - jest twardy. Finecast jest miękki. Aż za bardzo. Na dodatek na modelu jest pełno nadlewek, które trudno jest usunąć. Materiał jest tak kiepski, że nóż, nawet delikatnie stosowany, robi głębokie bruzdy, natomiast pilnik po prostu piłuje nie tylko nadlewkę ale i część, na której ta się znajduje. Dlatego przy obróbce trzeba bardzo uważać (sam spiłowałem pół stopy Lysandera, na szczęście udało mi się to załatać szpachlówką). Pod tym względem metale, nawet pomimo oczywistych wad, takich jak ciężar czy twardość, były zdecydowanie lepsze - nadlewki były mniejsze i łatwiejsze do usunięcia. Drugi minus.

Kolejne porównanie do metali - Fineast jest bardzo kruchy. Tak bardzo, że ozdobnik na pancerzu Lysandera przy wyjmowaniu z wypraski po prostu się połamał. Co prawda udało mi się go skleić, ale znów poczułem się lekko zniesmaczony. Minus trzeci.


Niestety obawiam się, że na Finecaście nie zostawię suchej nitki. Czwarty, ogromny jak stąd na Równik, minus to cena. Materiał jest tańszy, produkcja jest tańsza, a modele są droższe niż metalowe. Trochę to bez sensu, nie uważacie? Ja rozumiem, że GW to firma nastawiona na zysk. Ale jeżeli publicznie głosi się, że będzie się używać tańszego materiału i ogólnie proces produkcji będzie tańszy, to skąd podwyżka cen? Przecież jeżeli koszt produkcji się zmniejsza to nawet przy starej cenie jest zysk. Zwłaszcza, że w przypadku niektórych armii (a zapewne z czasem wszystkich) kluczowe modele są właśnie Finecastowe (przykład klasyczny: Necroni, gdzie Lordowie i Crypteki są w Finecaście, a potrzeba ich z 6-8, zależnie od  rozpiski).

Czy są plusy?

Owszem. Jeden lub dwa (zależnie od punktu widzenia). Pierwszy z nich (ważny dla gracza) to lekkość. Nie czujesz, że dźwigasz w walizce wiadro gwoździ, co w przypadku, kiedy musisz iść na drugi koniec miasta, stanowi dość sporą różnicę. Ale są przecież gracze, którzy cenią sobie metal - ba, są tacy, którzy dążą do tego, aby cała ich armia była metalowa. Metal ma jeszcze tą przewagę, że przy złapaniu kogoś na oszustwie można rzucić go na ten przykład metalowym Dreadnoughtem Chaosu w łeb (aby się oduczył wałowania). ;)
Drugi plus - farba się lepiej trzyma i nie złazi tak, jak z metali. Metalowe modele miały to do siebie, że jakiego dobrego podkładu i werniksu (błędnie zwanego lakierem) by się nie użyło, tak po pewnym czasie pojawiały się ubytki w farbie (szczególnie, gdy rzucało się w przeciwnika wspomnianym wyżej Dreadem ;)). Z Finecastem tego problemu nie ma. I za to duży plus.

Reasumując

Niestety, „cudowne dziecko” GW słusznie zasłużyło na niechlubną nazwę Failcast. Modele są źle odlane, jest problem z obróbką materiału, łatwo się łamią i na dodatek są drogie. Za drogie. Gdyby cena była niższa choćby o 25%, byłaby adekwatna do jakości. A tak ma się poczucie że GW znowu zrobiło nas w balona sprzedając nam zwykły bubel, który zachwalała jako „nową jakość w modelarstwie”.Ale, jak już wspomniałem, maluję od przypadku do przypadku (czyli zapewne tak, jak większość z Was). Być może malarze, którzy zajmują się tym bardziej profesjonalnie, nie zgodzą się z moimi opiniami, jednak recenzja ta jest kierowana do, że tak powiem, zwykłych ludzi.





piątek, 12 kwietnia 2013

Best of the best of the bestest


"Widok rycerza w białym płaszczu był zaiste imponujący. Jego zbroja wypolerowana była tak, że aż oczy bolały od obijanego przez nią słońca. Na kopii długiej na trzy metry powiewał żółto-zielony sztandar. Biły z niego duma, majestat i pewność siebie. Przejeżdżając przez obóz zdawał się nie zważać na obecność kogokolwiek. Skierował się prostu ku namiotowi dowódcy.
-kim jesteś i czego chcesz rycerzu, ujawnij swe imię.
Bądź co bądź byli na wyprawie wojennej, warty sprawiały się doskonale. Pan de Preux, ukryty w swym namiocie, był zadowolony słysząc to.
-Prowadź mnie do swego pana, będę rozmawiał tylko z nim.

Wicehrabia wyszedł. Rycerz zmierzył go wzrokiem po czym zapytał:
-czy to ty jesteś wicehrabią de Preux?
-jam jest. Czy się znamy, rycerzu? Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek Cię spotkał, a wierz mi, pamięć mam doskonałą.
-Wybacz, panie-rycerz zsiadł z konia i przyklęknął przed wicehrabią. Jam jest Jean Intrepide, zwany Chrobrym. Mnie i pięciu moim towarzyszom objawiła się Pani, mówiąc że rycerz de Preux prowadzi armię do walki z niegodziwością. Kazała nam chronić Cię, choćby za cenę własnego życia.
Pan de Preux usmiechnął się. Pani z Jeziora im sprzyja, może ta misja nie będzie jednak taka zła. Jeżeli Rycerze Graala się do nich przyłączą, z pewnością będzie to odebrane jako dobry omen."


Temat na ten miesiąc to elita. A w bretońskiej armii nie ma nic bardziej elitarnego niż Rycerze Graala. Większa siła, większa liderka, automatyczny ward bez konieczności modlenia się, to co kiedyś odpornością na psychologię i na dodatek fajne modele. No czegóż chcieć więcej? Więc zacznijmy zabawę. Aby sprawiedliwości stało się zadość, najpierw golasy z obowiązkowym numerkiem:



I pierwszy WiPek, Jean zwany Chrobrym (uwielbiam to słowo), rycerz który mógłby być czempionem gdyby Graale takich posiadali.

Wiadomo że rycerz bez swego wiernego rumaka byłby niczym pędzel bez włosia, więc oto idzielny rumak pana Intrepide

Słyszę już głosy z oddali. "Za ostre cienei! Wygładź je!" Więc od razu powiem-są dwa kolory których malować nie umiem i nie cierpię. Biały i żółty. Dlatego cienie są jakie są. W sumie wydaje mi się że wygląda to nawet przyzwoicie, jakkolwiek faktycznie są strasznie ostre. Muszę poszukać jakichśtutoriali odnośnie malowania bieli. Póki co-jest jak jest.
Do następnego!

czwartek, 11 kwietnia 2013

MODELARSTWO

Modelarstwo to moim zdaniem podstawa tego hobby. Bo nic nie cieszy tak jak widok stojących naprzeciw siebie pięknie pomalowanych i wymodelowanych armii. Tu znajdziecie zupełnie subiektywne oceny produktów modelarskich, a może nawet jakieś tutki typu "jak zrobić tanio murek". :)

INNE SYSTEMY

Inne... Nieskończoność, Wojenna Maszyna/Hordy, Strefa wojny... Kiedyś były tylko warmłotki, ostatnio pojawia się coraz więcej ciekawszych lub mniej pozycji bitewniakowych. 
Jak wspomniałem gdzie indziej-jestem klimaciarzem. I lubię piękne modele. Jak coś wpadnie w moje łapska a nie będzie czymś warhammerowym, znajdziecie to tu.

40k

Przede wszystkim gram w 40k. WFB to tylko odskocznia, żeby trochę inaczej spojrzeć na grę, trochę inaczej musieć kombinować. Specyfika gry inna, jakkolwiek podobieństwa pomału zaczynają się zacierać. Pomiędzy jednym a drugim rycerzem, będę wrzucał tutaj moje wypociny nad armią do tegoż właśnie systemu.

Przesilenie zimowe dało mi się we znaki

A wraz z nim lenistwo. Dawno nic nie pisałem, czas ruszyć zad i wziąć się na poważnie do roboty.

"Wici rozesłano. Wasale licznie odpowiedzieli na wezwanie swego seniora. Do Orlego Gniazda ściągali rycerze wraz ze swymi synami żadnymi chwały czy też krewniakami, chwałą już okrytymi. Barwne sztandary unosiły się nad twierdzą.
Nadszedł dzień wymarszu. Nie było ich wielu, raptem może pół setki rycerstwa, dwie setki Zbrojnych i dwie kopy łuczników z gminu. Niemniej mieli zadanie do wykonania, zadanie które nałożył na nich ich władca, któremu przysięgali wierność i posłuszeństwo. Jako rycerze, musieli dotrzymywać swych zobowiązań.

Kolumna posuwała się niespiesznie w kierunku portu L'Aguille. To stamtąd mieli wypłynąć na ziemie Cesarstwa, to tam mieli spotkać się z przeciwnikiem do tej pory nieznanym. To tam czekała na nich sława lub śmierć."


Jako rzekłem, tak zrobię. Bloga czeka reforma, mnie czeka reforma (bo muszę się spiąć) no i armie czeka reforma (bo muszę ją pomalować). Miesiąc reform, oby nie skończyły się jak wiele reform przeprowadzanych w naszym pięknym kraju. Czego Wam i sobie życzę.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Podsumowanie marca

"Wicehrabio, pojedziesz na ziemie Cesarstwa wraz ze swoim hufcem. Wesprzesz Cesarza w jego działaniach z Chaosem. Czymże byśmy byli, gdybyśmy nie dotrzymywali naszych przysiąg?

Pan de Preux odprowadził swojego Króla na dziedziniec, gdzie oczekiwał go już jego wierzchowiec. Patrzył jak Król dosiada dzikiego hippogryfa, jak wzbija się w powietrze i kieruje na zachód, w stronę stolicy Królestwa. Wiedział że czeka go trudne zadanie. Musiał opuścić swoją twierdzę, wyruszyć w odległe kraje aby walczyć z potwornym przeciwnikiem. Ale, jak to powiedział Król, czymże by był, gdyby nie dotrzymał przysięgi swojemu seniorowi?"

Cóż by tu rzec? Sami widzieliście, nie ma co ukrywać-w tym miesiącu dałem dupy po całości. Trebuszety nawet nie zaczęte, Louen ledwo co skończony (z resztą bez szału, ale, jak mówiłem, malarz ze mnie raczej marny). Marzec to był dla mnie dziwny miesiąc-choroba dziecka, święta, porąbana pogoda, doba się tak jakby skurczyła, tak że ciężko było cokolwiek pomalować. Mam nadzieję że od kwietnia zmobilizuję się i pocisnę już ostrzej.
Tyle gadania, czas na Ludwiczka.





I na koniec spostrzeżenie. A nawet dwa. Po pierwsze- nigdy nie myślałem że kiedykolwiek będę psioczył na metal. Ale i klejenie i malowanie tego modelu było drogą przez mękę. Ani się to trzymać nie chciało, farba odłaziła mimo dwukrotnego podkładowania, na dodatek raz chciał sprawdzić swoją lotność i odpadło skrzydło (skrzydła nie są oryginalne- pochodzą od modelu pegaza spod tego typa, szefa cesarskich kolegiów magii). Chyba za bardzo się przyzwyczaiłem do plastiku i finecastu...
Po drugie- to również rzecz dla mnie niezwykła. Po rz pierwszy w życiu muszę przyznać że washe GW są lepsze od tych Vallejo. Jak niebieski wygląda, sami widzicie. Przy GWowskim nie miałem takich problemów.

Tyle na dzisiaj, jutro wrzucę zdjęcia z początków prac nad oddziałem Graali i być może jakiś wstępny WiPek.